czwartek, 5 grudnia 2019

Volkswagen 1302 1:43 Minichamps

Było słoneczne, niedzielne przedpołudnie wiosną 1978 roku. Bawiłem się na podwórku przed domem, gdy z ulicy Krakowiaków skręcił w ul. Statyczną Volkswagen Garbus i zatrzymał się przed wejściem na posesję. Zza kierownicy wysiadł z szerokim uśmiechem na twarzy mój Tata. Powiedział żebym przyszedł i obejrzał auto. Byłem małym entuzjastą wszystkiego, co miało silnik i koła, więc nie trzeba było powtarzać. Z perspektywy  małego dziecka wydawał się ogromny i bardzo błyszczący. 

Srebrne zderzaki z czarnym pasem pośrodku, srebrna klamka bagażnika i takie same klamki drzwi. Niklowane obwódki świateł i srebrne wycieraczki. Błyszczące kołpaki ze znaczkiem VW lśniły od słońca. Z tyłu dwie srebrne końcówki rur wydechowych dopełniały całości. Tata zapytał czy mi się podoba? Odpowiedziałem, że tak. Na co Tata stwierdził, że bardzo go to cieszy, bo właśnie kupił Garbusa na pobliskiej giełdzie i to nasze nowe auto. Nasz VW 1300 został wyprodukowany w 1969 roku, miał kolor kości słoniowej i był najlepszym samochodem pod słońcem.

Możecie mi wierzyć lub nie, jednak pamiętam dokładnie ten pierwszy raz, jakby to było wczoraj. Dumę Taty, radość Mamy, wspólne oglądanie. Dziś po prostu kupujemy samochód, wtedy to było wydarzenie. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy do moich dziadków na Słowiczą, potem do drugich na 11 listopada. Zachwytom nie było końca.

Uwielbiałem to auto. Mogłem spędzać w nim całe dnie i ciągle było mi mało. Niemal dręczyłem Tatę żeby wszędzie mnie ze sobą zabierał. Gdy jechaliśmy we dwóch dumnie siadałem z przodu. Jeśli jechała z nami Mama siadałem na tylnej kanapie, jednak najczęściej stawałem za fotelem Taty i patrzyłem na wszystko, co robi. Z dzisiejszej perspektywy to było szaleństwo, ale co tam. Pamiętam, że w trakcie jazdy trzymałem się skórzanego uchwytu zamocowanego na środkowym słupku, podobnego do tych, jakie montowano w autobusach przy poręczach. Musiałem też uważać żeby nie zrzucić proporczyka Legii, który był talizmanem Taty. Proporczyk ten miał zwyczaj spadania w trakcie jazdy z otwartym oknem, co doprowadziło do konfliktu między nami. Bo ile można szukać go na podłodze, gdy tyle się dzieje za szybą? Koniec końców wylądował na lusterku wewnętrznym. Doskonale tam pasował ze swoimi barwami, bo choć słupki w Garbusie były jasne, to tapicerka miała kolor czarny. Bardzo mocno przez to się nagrzewała, o czym przekonałem się kilka razy na własnej skórze.

Największą frajdę miałem, gdy Tata brał mnie na kolana i powolutku jechaliśmy Statyczną lub Słowiczą. Byłem najszczęśliwszym dzieciakiem na świecie. Chwytałem za cienkie koło kierownicy i „prowadziłem”. Oczywiście włączałem wszystkie włączniki na desce, a moim ulubionym był ten od wycieraczek, bo od razu coś się działo, szczególnie, gdy uruchomiłem spryskiwacze szyby. I jeszcze ten wielki zegar za kierownicą, który pokazywał jak szybko jedziemy. Szalenie podobał mi się znaczek na kierownicy. Zamek z dwiema wieżami, a nad nim pies. Tata mi tłumaczył, że to herb miasta, w którym produkuje się Garbusy - Wolfsburga. A ten pies to w rzeczywistości wilk, od którego pochodzi nazwa miasta. Gdy siedziałem na fotelu pasażera do moich zadań należała obsługa radia. Nie lubiłem, gdy przejeżdżaliśmy tunelami, ponieważ wtedy sygnał zanikał i radio szalenie trzeszczało. W schowku przede mną zawsze jeździły jakieś zabawki, które brałem „na później”. Drzwiczki schowka były w tym samym kolorze, co cały samochód i miały srebrną gałkę do otwierania.

Pamiętam wyjazdy na wczasy do Zakopanego naszym Volkswagenem. Nigdy nie spałem podczas jazdy i namawiałem Tatę do szybszej jazdy. Czas spędzany na tylnej kanapie nigdy się nie dłużył i zamiast ekscytować się górami szkoda mi było, iż podróż dobiegała końca. Coś z tamtych czasów zostało we mnie do dziś, ponieważ wciąż wolę jechać niż dotrzeć do celu. Poza tym nad podróże pociągiem lub autobusem stawiam jazdę własnym autem. Jedynie samoloty się bronią, może dlatego, iż to moja druga po samochodach pasja. W trakcie powrotu do Warszawy zepsuły się nam wycieraczki. Gdyby to był dzień pewnie Tata i jadący z nami wujek naprawiliby tę usterkę. Jednak jechaliśmy wieczorem. Nie pamiętam, kto wpadł na pomysł żeby przywiązać sznurek do wycieraczek i pociągać nim na zmianę. Sposób był skuteczny i spokojnie dojechaliśmy do domu. Innym razem mieliśmy awarię na Trasie Łazienkowskiej. Silnik nagle zakaszlał i zgasł. Tata poszedł sprawdzić przyczynę. Wrócił i powiedział, że chyba dalej nie pojedziemy, bo nie wie, co się stało. Jednak przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik zaczął normalnie pracować. Nie muszę dodawać, że był to fantastyczny dźwięk. To były jedyne awarie Volkswagena, jakie się przytrafiły podczas jego eksploatacji.

Pewnego dnia rodzice powiedzieli mi, że nasz Garbus musi zostać sprzedany. Tata dostał wreszcie upragnioną wizę do RFN i musi mieć dużo pieniędzy na pobyt tam. Dlatego musimy pozbyć się Garbuska. To był dla mnie olbrzymi cios. Płakałem, bo nie chciałem się z nim rozstawać. Rodzice obiecywali, że jak Tata wróci to będziemy mieli inny, lepszy samochód. Nie chciałem innego. Ten był nasz, mój. Niestety, dorośli nie słuchali dziecka. Nawet się nie pożegnałem z Garbusem. Tata po prostu pojechał z domu autem, a wrócił autobusem i już. Długo nie mogłem się z tym pogodzić.

Ta historia nie ma happy endu. Po kilku miesiącach pracy Taty w Niemczech dostaliśmy mieszkanie na Bemowie i Tata musiał wrócić do kraju. Nie zdążył kupić innego samochodu. Pieniądze były potrzebne na wyposażenie mieszkania. Gdy to się udało i zaczynał przygotowywać się do ponownego wyjazdu w telewizji zamiast Teleranka pojawił się smutny pan w ciemnych okularach i mówił coś o stanie wojennym. Później, ze względu na działalność w Solidarności, Tata nie miał szans na otrzymanie paszportu. Zaś Garbus służył nowemu właścicielowi 3-4 lata. Rodzice czasem go widzieli, ponieważ jeździł nim znajomy z pracy. Niestety,  Volkswagen skończył swój żywot na latarni.

Gdy zacząłem dorastać moim marzeniem było posiadanie własnego Garbusa. Lecz zgodnie z powiedzeniem, że ”życie to jest coś, co się nam przytrafia, gdy mamy zupełnie inne plany”, najpierw było wiele ciekawszych samochodów, potem nie miałem warunków do przechowania tego klasyka, aż pewnego dnia na znalazłem swój egzemplarz na Allegro. Czarny Garbus 1302 z 1970 roku od PMA stanął obok Fiata 126. Był to początek mojej przygody z miniaturami aut i nowej miłości. Choć powiem, że gdyby udało mi się kupić miniaturę w kolorze kości słoniowej, znów poczułbym się jak dzieciak z ulicy Statycznej.











18 komentarzy:

  1. Wspaniały, emocjonalny wpis. Cieszyłem się tym Garbusem razem z Tobą. czytając go.

    Chylę czoła i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję. Niezmiernie mi miło że choć trochę oddałem tamten klimat.

      Usuń
  2. Hermosa historia Arek; imagino tu tristeza al tener tu padre que vender el VW. Pero gracias al coleccionismo ahora lo tienes, aunque sea en escala 1/43. Cada vez que lo miras debes recordar ese hermoso momento de 1978 cuando llegó por vez primera a tu casa.
    Abrazo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amo este auto. Sigue siendo mi ideal. Un excelente patrón de Sevres. Este auto tiene alma, algo que lo distingue de los autos modernos. Y gracias a la colección ganó una nueva vida y todavía está conmigo.
      Saludos!

      Usuń

  3. Piękne wspomnienia, piękna historia (choć zakończenie jest trochę smutne).
    Dziękujemy za podzielenie się wspomnieniami.
    Minichamps to rozkosz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. To bardzo ważny dla mnie samochód i wspaniałe wspomnienia.
      O samym modelu napiszę w oddzielnym wpisie poświęconemu wersji cabrio. Ale jeszcze nie teraz. Zbyt dużo Volkswagenów na raz ;)

      Usuń
    2. Przy okazji, zapraszam na mojego bloga. Zbieram samochody argentyńskie, kategorię o nazwie Sport Prototype, którą mieliśmy pięćdziesiąt lat temu. Piszę też „opinie” na temat wyścigów samochodowych i / lub wyścigów samochodowych lub po prostu opowiadań.
      Mam nadzieję, że język nie jest przeszkodą.
      Witaj na moim blogu Gaucho!

      Usuń
    3. Operacje! Zapomniałem linku:
      www.gauchomodels.blogspot.com.ar

      Usuń
    4. Dziękujemy, na pewno odwiedzimy Twojego bloga;)

      Pozdrawiam;)

      Usuń
  4. Świetny wpis, bardzo przyjemnie się go czyta. W tamtych czasach auto na pewno robiło ogromne wrażenie, a co dopiero zagraniczne! Nie wiem czy istnieją Garbusy 1:43 w kolorze kości słoniowej, ale mam nadzieję że tak i uda się taki nabyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, nikt nie wypuścił Garbusa w kolorze kości słoniowej. Myślę jednak że uda mi się zrobić bardzo podobny lakier.

      Usuń
    2. A to to co?
      https://www.carmodel.com/edicola/dochap2891004/1-43/volkswagen/beetle-1200-1960/107085

      Usuń
    3. A dziękuję za info. Nie do końca to ten kolor, ale też może być przekłamanie na zdjęciu.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Może nie taki kościosłoniowy,ale bardzo zbliżony, napewno przepiękny 1:18 od Burago jest w tym najlepszym kolorze, mam go na żywo

      Usuń
  5. Gracias por compartir esos momentos con nosotros! Perdón por mi ignorancia, pero pensaba que estos coches occidentales no podían ser comprados por los polacos que vivían bajo el régimen comunista de entonces. Ya veo que era posible.

    Por otra parte creo que Minichamps tiene una mano especial para los Beetles, yo tengo la versión cabrio y es una delicia. Aparte de una versión gris plata que creo que es una de las mejores miniaturas que tengo de toda mi colección, y no son pocas.

    Un saludo desde España!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hola mi amigo!
      En tiempos comunistas no había distribuidores oficiales de automóviles occidentales.
      Los autos nuevos estaban disponibles en las tiendas Pewex por dólares. Los automóviles de los países comunistas eran un poco más fáciles de conseguir, por cupones de trabajo o por contribuir a la construcción del socialismo. Muy a menudo, los automóviles occidentales llegaron a Polonia gracias a las importaciones individuales. Tales autos, a pesar de su edad, eran más caros que los autos nuevos de producción nacional. El escarabajo descrito fue llevado a Polonia por un médico que regresaba de Alemania. Lo condujo durante varios años, pero tuvo que cambiar el automóvil por uno más grande. Espero haber podido iluminar la realidad del "paraíso comunista" que era Europa del Este.
      Saludos!

      Usuń
  6. Bardzo dobry wpis! Czyta się go jak jakieś opowiadanie. Szkoda, że wasz garbusek tak skończył, pewnie i tak ujuz by go nie było, ale za to masz fajne wspomnienia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za słowa uznania.
      To było doskonałe auto, zbudowało przywiązanie do marki na długie lata. Już zawsze będę spoglądał na Garbusa z sentymentem i sympatią.
      Pozdrawiam!

      Usuń