niedziela, 16 lutego 2020

Ford Mustang Boss 302 1:43 Highway61

Choć samochód w prostej linii jest w transporcie następcą konia, to wśród nazw aut nie ma wielu nawiązań do tych pięknych zwierząt. W sumie może to i lepiej? Oczami  wyobraźni widzę zachwyty nad Syreną Koń Przewalskiego ruszającą na trasę rajdu Monte Carlo. Ok, wiem, z Tarpanem nie było tak źle. Czy jednak był to samochód, choć w 1/10 tak ładny jak jego dziki imiennik? Raczej nie. Na początku lat dziewięćdziesiątych debiutujący w Europie Hyundai proponował model Pony. Urodą zdecydowanie bił na głowę naszego Tarpana, lecz wciąż bliżej mu było do poczciwej szkapy niż ognistego rumaka.

Nieco więcej szczęścia miał zaprojektowany w USA Ford Mustang. Choć czasy, gdy stada mustangów swobodnie przemierzały prerie i równiny centralnej części północnej Ameryki bezpowrotnie minęły, Fordowi udało się do nich nawiązać. Ten dziki koń jest jednym z symboli USA, uosobieniem wolności i charakteru. Choć jeden z głównych projektantów sportowego Forda, John Najjar, twierdził, iż inspiracją dla niego był myśliwiec North American P-51 Mustang. Przypuszczam, że gdyby pan Najjar postarał się o pracę w Saabie, szwedzki koncern wciąż produkowałby samochody.

Trudno nie dostrzec w stylistyce auta nawiązań do jego parzystokopytnego odpowiednika. Długa maska silnika jest odpowiednikiem szyi, szerokie nadkola, jako muskularne uda czy przedni pas ze światłami, jako oczy. Piękno zwierzęcia oddane w karoserii. Auto otrzymało także stosowne logo, którego autorem był Phil Clarke. Dziki koń w pełnym galopie zdobił grill, a na felgach i błotnikach występował na tle trzech pionowych pasków w kolorach czerwieni, bieli i błękitu. Oczywiście to barwy amerykańskiej flagi. Welcome in the USA, boy!

Pomysł narodził się w 1962, a jego wielkim zwolennikiem był Lee Iacocca, wizjoner motoryzacji i późniejszy szef koncernów Forda i Chryslera. Pierwsze jeżdżące prototypy powstały jeszcze tego samego roku, a za kierownicą zasiadł między innymi legendarny Stirling Moss. Choć projekt T-5 bardzo różnił się od seryjnego auta, już w nim można dostrzec charakterystyczne przetłoczenia na bokach karoserii.

W 1963 pokazano drugi prototyp, tym razem mocno zbliżony do wersji seryjnej. Bazował na modelu Falcon, miał zdejmowany dach i widlastą ósemkę o mocy 270KM pod maską.

Nim 17 kwietnia 1964 roku Mustang trafił do sprzedaży, Ford wyprodukował 8160 egzemplarzy auta. Chodziło o to, by każdy z dilerów firmy w dniu prezentacji miał co najmniej jeden samochód. Samą premierę poprzedziła gigantyczna akcja promocyjna. Reklamy auta emitowano w telewizji, radiu i prasie. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. W dniu premiery zebrano 22 tysiące zamówień. W ciągu roku sprzedano ponad 418 tysięcy Mustangów. 

Na sukces złożyło się wiele czynników. Ford oferował trzy rodzaje nadwozia: coupé, fastback i cabrio. Silniki R6 i V8 o mocach od 101 do 320KM zespolone z manualną lub automatyczną skrzynią biegów oraz lista wyposażenia dodatkowego dłuższa niż litania teściowej, miały niebagatelny wpływ na decyzję o zakupie Mustanga.

Oczywiście, samochód kupuje się oczami (co nie dotyczy posiadaczy Ssang Yonga Rodiusa), a Mustang jest po prostu ładny. Niezależnie od wersji nadwozia trudno się do czegokolwiek przyczepić. Lekka i elegancka linia podkreślona przetłoczeniem na boku karoserii. Długą maskę optycznie przedłużono wysuwając nieco atrapę chłodnicy. Zgrabny tył zdobiły potrójne lampy tylnych świateł i centralnie umieszczone logo Mustanga. Mimo tego jurorzy konkursu na Europejskie Auto Roku wyżej ocenili Austina 1800 i Autobianchi Primulę. Mam przeczucie graniczące z pewnością, iż wyboru dokonywali z zawiązanymi oczami lub pod lufami pistoletów angielskich gangsterów i członków mafii z Italii.

Ostateczny werdykt wydali jednak nabywcy. W ciągu zaledwie dwóch lat złożyli okrągły milion zamówień na Mustanga. Pamiętajmy, iż było to auto typowo sportowe, więc ten wynik tym bardziej budzi uznanie. W sumie w latach 1964-1973 wyprodukowano ponad 1,5 miliona egzemplarzy.

Od początku produkcji w niewielkich seriach sprzedawano wersje specjalne Mustanga. Do najsłynniejszych należały z pewnością Mach I czy Shelby GT500. Wersja Bullitt wystąpiła w filmie pod tym samym tytułem, a za kierownicą zasiadł Steve McQueen. Pościg ulicami San Francisco między Dodge Charger’em a zielonym Mustangiem  głównego bohatera, przeszedł do historii kina. Karierę w filmie zrobił Mustang Eleanor bazujący na modelu Shelby GT500E. Poza rolami głównymi rolami Mustanga można obejrzeć w wielu produkcjach, jak „Pewnego razu w… Hollywood” czy „Jaś Fasola – nadciąga totalny kataklizm”, w którym Rowan Atkinson z Mustanga convertible pozdrawia przechodniów w sposób, jakim pewna posłanka przesuwa dwukrotnie palcem pod okiem zanim stało się to modne.

Bardzo dużą popularnością w USA cieszyła się seria wyścigów Trans Am. Solą w oku Forda był Chevrolet Camaro Z28S, który zdominował konkurencję w 1968. Na osobiste polecenie Semona E. Knudsena, będącego szefem Forda, zbudowano Mustanga 302 Boss. Miał on odebrać palmę pierwszeństwa Camaro. Wymogiem homologacyjnym było stworzenie 1000 egzemplarzy drogowych auta ubiegającego się o prawo startów w serii Trans Am. Znów klienci zaskoczyli Forda składając 1628 zamówień na auto. Cyfra 302 w nazwie to nic innego niż pojemność silnika wyrażona w calach.

Mustang Boss 302 był autem bezkompromisowym. Wyposażony w widlastą ósemkę o pojemności 4,9 i mocy 290KM przenoszoną na tylne koła ręczną skrzynią Hurst. Prowadzenie tego auta wymagało sporych umiejętności od kierowcy. Maksymalny moment obrotowy uzyskiwany był przy bardzo wysokich obrotach silnika, przełożenia skrzyni od trzeciego biegu były bardzo krótkie, lecz do operowania nią potrzebna była niemal chirurgiczna precyzja. Silnik domagał się kręcenia go aż do czerwonego pola na obrotomierzu. Odwdzięczał się niesamowitymi osiągami, wspaniałym gangiem i spalaniem benzyny w ekspresowym tempie. Czyż to nie piękne? Żadnych ikonek roślinek na zegarach czy punktów za ekodriving. Czysta przyjemność z jazdy, która nie kończyła się na pierwszym lepszym zakręcie drogi. Boss 302 na widok górskiej, krętej drogi zdaje się krzyczeć: Zakręty? Dawać mi je! Wszystko dzięki zmodernizowanemu przedniemu zawieszeniu. Twarde amortyzatory na wzmocnionych kielichach z przodu i tylna oś z podwójnymi amortyzatorami przy każdym z kół, uczyniły z Mustanga najlepiej prowadzące się auto ze Stanów.  Prawdziwy dziki koń. Oddałbym duszę za możliwość przejechania tym autem po drodze GC-200 na Gran Canarii.

Pakiet Boss 302 kosztował nabywcę 700$ plus dodatkowe wyposażenie jak choćby lamety na tylnej szybie czy tylny spojler. W standardzie otrzymywało się specjalne malowanie nadwozia. Czarna maska silnika, klapa bagażnika czy blenda plus także czarne pasy na bokach karoserii z nazwą Boss. Całość wyglądała znakomicie.

Mustang Boss 302 sięgnął po tytuł serii Trans Am w 1970 roku. Jego twórca, Semon Knudsen, został zwolniony rok wcześniej, ponieważ nie miał w zwyczaju pukania do drzwi Henry’ego Forda II.

Dawno, dawno temu w rozmowie z Szymonem pochwaliłem się kupnem Dodge Chargera 500 od PremiumX. Rozmawialiśmy o modelach amerykańskich aut. Ponieważ miałem w planach kupno kilku miniatur aut zza oceanu, Szymon bardzo wyraźnie stwierdził, że jeśli nie będzie wśród nich czegoś od Highway61 to mój zbiór będę mógł trzymać razem z modelami z klocków COBI.

Gdy kupiłem Mustanga Boss 302 z 2012 roku od Schuco Szymon wrócił do tematu Highway61. Tak się złożyło, że jeden z niemieckich sklepów miał na wyprzedaży modele tej firmy, a na forum motoshowminiatura akurat trwała akcja zakupowa.  Za niewielkie pieniądze zdecydowałem się na autko w kolorze  czerwonym z czarnymi elementami. Uznałem, że będzie świetnie wyglądał razem z wcześniej kupionym Mustangiem.

Pamiętam jak dziś moją reakcję, gdy otworzyłem paczkę z modelami. W tej samej dostawie trafił opisywany tutaj L&R Silver Falcon.  Jednak bezapelacyjnym królem był Mustang. Pierwsze wrażenie było piorunujące. Jakość było słowem odmienianym przeze mnie na wszystkie sposoby. Ona dosłownie rzuca się w oczy. Nienagannie odwzorowana karoseria, bez jakichkolwiek ubytków czy nierówności. Szyby idealnie spasowane i otoczone srebrnymi paskami. Tylne obrysówki dokładnie wpasowane w błotniki. Wreszcie fototrawione wycieraczki wyglądające jak w prawdziwym aucie. Żadnych typowych wad dla żywicznych modeli. Cudo nie miniatura. Dzięki pozbawionym szyb drzwiom można swobodnie zajrzeć do wnętrza. A tam tak samo wysoka jakość wykonania jak na zewnątrz. Jeszcze tego samego dnia dziękowałem Szymonowi, że namówił mnie na Highway61.

Model patrzy swoimi podwójnymi światłami schowanymi pod wysuniętą mocno w przód maską silnika. Z profilu jest niczym szykujący się do ataku żarłacz biały. Jeśli pamiętacie rekinie przody BMW, to przy Mustangu wyglądają one niczym gupiki. Tu moc i siła jest namacalna. Całości dopełnia tablica rejestracyjna ze stanu Kansas z jakże wymownym Stang Me na czarnym tle.

Maska silnika zdaje się nie mieć końca. Wszak 4,9 litrowe V8 potrzebuje miejsca. Świetnie zrobione przetłoczenia na masce i przednich błotnikach, podobnie jak te na burtach karoserii podkreślają kunszt projektantów Forda i maestrię H61. Tylny spojler sprawia wrażenie jakby trzymał w miejscu wyrywające się do przodu autko. Perfekcja w każdym calu. Tył z czarnym pasem i mnóstwem chromu nieco rozjaśnia mroczne oblicze Mustanga. Tutaj też widać nieco więcej mankamentów, jakby pracownicy Highway61 całą energię i uwagę w dbałości o szczegóły zużyli przy odwzorowaniu przodu modelu. Nieco koślawe tylne światła psują efekt. Szkoda, ale nikt nie jest doskonały.

Zastrzeżenia mam także do wyboru felg. Są piękne i ładnie odlane. Jednak ze względu na jednolite, srebrne malowanie, detale się zacierają. Za to duży plus za opony z białymi napisami. Świetny detal.

We wnętrzu w oczy rzuca się kierownica. Wygląda niczym wyjęta z zabawki, zupełnie nie oddaje pierwowzoru. Jej malowanie także jest tragiczne. Jakość użytych kalkomanii zegarów zostawia dużo do życzenia. Natomiast na fotelach i kanapie tylnej bez trudu dostrzec można pasy bezpieczeństwa wraz z klamrami. Charakterystycznie wygięty lewarek zmiany biegów aż prosi by wrzucić jedynkę i pocwałować na kręte, górskie szlaki. Dziwi takie podejście do poszczególnych detali.

Bez wątpienia ten model ma w sobie to coś. Jego nieliczne wady zupełnie nie przeszkadzają w odbiorze całości. Ma w sobie dzikość i moc pierwowzoru i dlatego warto go mieć.













10 komentarzy:

  1. Hermoso Mustang Arek, ese color anaranjado con negro lo hace más deportivo aún.
    Además, una muy buena presentación en la caja.
    Abrazo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Me alegra que te haya gustado Mustang.
      Hermosa miniatura de un coche fantástico.
      Saludos!

      Usuń
  2. No sabía de modelos a 1:43 hechos por HW61! Yo tuve unos cuantos a 1:18 hace años, a menudo con muchas partes operativas (desde la guantera a la transmisión), pero no imaginaba que existían en nuestra escala.

    Tan solo puedo soltar alabanzas hacia este modelo, es precioso y además réplica de un coche que siempre me apasionó. "Afortunadamente" no es objeto de mi colección por la temática, ya que solamente trato de coleccionar modelos europeos y asiáticos. Considero que ya hay demasiadas colecciones que incorporan modelos norteamericanos y en alguna manera debía acotar mis gustos.

    Pero me encantaría tener una réplica como la de este Mustang!

    Saludos!

    p.d. "Mustang" es la adaptación al inglés de la palabra "Mustango", un caballo de raza española introducido durante la colonización y que se acabó criando salvaje a partir de ejemplares huidos.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Desafortunadamente, hoy el H61 ya no fabrica modelos. Este es otro fabricante de modelos de alta calidad que no ha logrado mantenerse en el mercado. Es una pena. Tengo tres modelos de su producción y cada uno está muy bien hecho.
      Definitivamente vale la pena tenerlo en la colección. Junto con Chevy Camaro y Dodge Dart, crea un gran trío.
      No sabía que la palabra mustang provenía del español. Recientemente, mi esposa y yo hemos estado aprendiendo español.
      Ambos amamos España, y saber español nos facilitaría mucho irnos de vacaciones a tu tierra natal.
      Saludos!

      Usuń
    2. Sin duda el esfuerzo les valdrá la pena!
      Aquí en España tenemos en muy alta consideración a los polacos. Incluso tengo un compañero de trabajo de tu país! Además a veces en mi empresa vamos a Varsovia, ojalá pueda ir un día allí pues tengo ganas de conocer tu bello país.

      Saludos y ánimo con el idioma, pero a los polacos se les da muy bien el español!

      Usuń
  3. Namawiałem Cię Arku na H61 właśnie z tego powodu, że detalami równać można ich tylko z najlepszymi. Niestety, tak jak piszesz, dawne H61 już nie istnieje. Podzieliła los HPI i AA 1:43. Nowym właścicielem marki jest Greenlight, i jeśli dobrze pamiętam mają wypuszczać pod tym szyldem tylko modele w skali 1:18. Niestety nazwa Greenlight mówi sama za siebie;)

    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Formy HPI znalazły się chociaż w dobrych, ale drogich rękach :D
      Pozdrowienia!

      Usuń
    2. To prawda, za to formy H61 z tego co wiem, trafiły do Greenlight... ;)

      Usuń
  4. Pewnie niepopularna opinia, ale w zdecydowanej większości amerykańskie krążowniki szos czy tzw. „muscle cars” mi się nie podobają. Mustang nie jest tutaj wyjątkiem, ale muszę przyznać że jakość miniaturki to cud miód ultramaryna. Gratuluje nabytku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O gustach się nie dyskutuje. Nie wszystkie auta z przełomu lat 60 i 70-tych warte są zainteresowania. Warto pamiętać iż, mimo wielkich silników, osiągi były dość mizerne. Już nie wspominam o pokonywaniu zakrętów. Trzeba było nie lada umiejętności lub odwagi by pokonywać je z dużymi prędkościami.
      Pozdrawiam!

      Usuń