Całkiem niedawno Mercedes-Benz przedstawił najnowszą generację jednego ze swoich flagowych modeli - SL. Kojarzony z najnowocześniejszymi osiągnięciami technologicznymi, najlepszymi materiałami użytymi w jego konstrukcji, czy najdroższym możliwym wyposażeniem. W końcu z czymś niedoścignionym i nieosiągalnym dla przeciętnego człowieka.
W dzisiejszych czasach powstało jednak sporo samochodów, bijących klasą na głowę SL-a. Jednak jeszcze całkiem niedawno to on były szczytem prestiżu i oznaką najwyższego statusu właściciela. Nowy SL jest okazją do tego, aby przyjrzeć się jednej z pierwszych generacji tego klasyka.
Swego czasu, gdy nosiłem jeszcze plecak i chodziłem do "samochodówki" miałem okazję widywać koło mojej szkoły żużlowca Tomasza Golloba wtedy, gdy zadawał szyku w swoim SL55AMG w wydaniu R230. Działo się to w 2003 roku i ten samochód robił wrażenie na wszystkich dookoła. Był na miarę swoich czasów. Ekscytował wyglądem i podniecał basowym dźwiękiem.Czasy się zmieniły, marzenia również. Teraz moje serce bije dla R129 500SL z 1989 roku. Ten wyznaczał trendy na lata ‘90, był bardzo bezpieczny i kusił nową linią. Jego poprzednik - R107 był najdłużej, bo osiemnaście lat produkowanym SL-em w historii. Pagoda, czyli W113 miała najbardziej charakterystyczny hardtop, była filigranowa. Wyglądała jak na S-uper L-lekki samochód przystało.
Dzisiaj jednak zajmiemy się generacją, która w czasach swojej świetności nie była praktycznie wcale osiągalna, a w Naszym kraju była czymś na miarę promu kosmicznego. W kraju, w którym powstała też nie było na nią stać zbyt wielu. W Stanach Zjednoczonych mówiono o nim "samochód dla córki milionera". Nie będzie to 300SL "Gullwing", bo ten to już był poza zasięgiem nawet promu kosmicznego, jednak na pierwszy rzut oka były podobne do siebie. Co ciekawe ten skrzydlaty 300SL pojawił się na Międzynarodowych Targach w Poznaniu w 1957 roku i został zakupiony prosto z wystawy przez Urząd Rady Ministrów dla premiera Cyrankiewicza. A to już było wielkie wydarzenie.
Osoby, które interesują się polską kinematografią i miały okazję widzieć film Romana Polańskiego "Nóż w wodzie", pewnie pamiętają początkową konwersację Autostopowicza z grającym dziennikarza Leonem Niemczykiem. Zaaferowany możliwością podwózki Peugeotem 403 "Tramp", chwali się jak widział w Warszawie jednego 190SL. Samochód ten był tak nieosiągalny, że gdy tylko stałbyś się wtedy jego właścicielem, ściągnąłbyś na siebie od razu kontrolę z Urzędu Skarbowego. Za równowartość można było zapewne stać się właścicielem przynajmniej jednej pięknej willi w Polsce. Właśnie tekst o Mercedesie 190SL będzie moim debiutem na tym blogu. Tyle tytułem przydługiego wstępu.
Końcówka lat pięćdziesiątych to w motoryzacji czas wielkich białych kierownic z chromowanymi pierścieniami sygnału dźwiękowego. To także czasy kierowców prowadzących pojazd trzymając kierownicę "na dwadzieścia po dwunastej”, bądź punktualnie na dwunastą, czyli wtedy kiedy biją dzwony. Nie inny styl wyznaczał także odkryty Mercedes. Lata pięćdziesiąte, to także okres, w którym dawali o sobie znać księgowi pilnujący konstruktorów by za bardzo nie szaleli z wydatkami przy projektowaniu nowych samochodów. Przykładu nie trzeba szukać daleko. Karl Wilfiert i Walter Hackert poczuli ich oddech na plecach, gdy zaczynali kreślić kształty 190SL. Karoserię tego odkrytego auta mieli umieścić na skróconej płycie podłogowej Mercedesa "Kubusia", czyli sedana W120.
Łatwo nie mieli także inżynierowie od napędów, gdyż z 75-konnego 4-cylindrowca o pojemności 1,9 litra mieli wykrzesać trochę wigoru.Był to już generacyjnie nie najnowszy motor, gdyż wał korbowy obracał się tylko na trzech łożyskach głównych (Polonez wytrzymał z taką konstrukcją do końca produkcji). "Hans" założył między innymi dwa gaźniki Solexa i tak zrobiło się 105KM.
No tak, my tu o mocy silnika, ale może garść informacji o prezentacji auta szerszej publiczności. Tego Merca zaprezentowano w lutym 1954 roku na salonie samochodowym w Nowym Jorku. Nie była to jednak wersja ostateczna. Gotowy, produkcyjny model (W121) pokazano w Genewie na wiosnę 1955 roku.
Miniatura z Minichampsa występuje w pięknym kolorze z doskonale dobraną dla kontrastu tapicerką, jednak początkowo, do końca 1956 roku SL-a malowano wyłącznie na srebrzysto-szaro. Zmian podczas produkcji tego modelu nie było zbyt wiele, ale żeby rozszyfrować rocznik, który reprezentuje mój modelik, przytoczę kilka z nich. Mój mały Mercedes jest na pewno nowszy niż 1958 rok, gdyż wtedy zlikwidowano kły z przedniego zderzaka. Ponadto jest to być może rocznik 1961, gdyż wtedy po środku deski rozdzielczej zaczęto montować lusterko wsteczne. Nie ma jednak pasów bezpieczeństwa, które również w tym samym roku zaczęły ochraniać pasażerów, tego jak określał w prospektach reklamowych Mercedes-"sportowego samochodu turystycznego". Zmodyfikowano także jedyny dostępny silnik.
Ostatni z 25 881 egzemplarzy 190SL wyjechał z fabryki Mercedesa w lutym 1963 roku. Nie była to może rakieta taka jaką musi być w dzisiejszych czasach nowa generacja SL-a, jednak gustownie woził swojego właściciela w garniturze, skórzanych białych rękawiczkach i w kapeluszu oraz jego pasażerkę w wyszukanej białej marynarce, szaliku i słomianym nakryciu głowy. Pani zapewne trzymała cienkiego papierosa ze słomką i rozkoszowała się rozmową ze swoim Panem.
Jestem bardzo szczęśliwy, że czterdzieści trzy razy pomniejszony Mercedes W121 trafił do mnie właśnie w kombinacji lakieru "Graphitgrau" z dobraną czerwoną skórą. Nie chodzi mi o limitowaną w tym przypadku produkcję modelu do 744 sztuk. Jest to po prostu prześliczny zastaw. Kierownica oczywiście biała z pierścieniem, tak samo w kolorze kości słoniowej jest gałka dźwigni zmiany biegów. Lakier jest oczywiście odrobinę zarzucony typowymi dla Minichampsa niedoskonałościami w postaci małych bąbli. To zdarza się dość często w miniaturach tego producenta. Silnik w moim modeliku nie miał prawa "zaskoczyć", gdyż byłby zaduszony przez rurę wydechową, która nie jest drożna. Z tyłu po prawej stronie można zauważyć wystający wlew paliwa, po bokach piękne chromowane listwy osłaniające błotniki. Kołpaki to charakterystyczne dekle z gwiazdą "Mercedesa".
Bardzo cieszę się, że doznałem zaszczytu pisania dla Muzeum 1:43. Jestem dumny, że dostałem zaproszenie do współpracy i moja praca niesie radość innym, że zostałem doceniony. To wielka nagroda dla mojej wcześniejszej pracy, że dzięki niej zostałem zauważony. Mam nadzieję, że ten, jak i następne wpisy będą z chęcią czytane przez czytelników Muzeum 1:43.
Nobody better than Minichamps for the classic Mercedes. Very nice and proper color for this car. Congrats
OdpowiedzUsuń