niedziela, 29 października 2023

Ford GT 1:43 Minichamps

W moim kanonie ulubionych filmów o wyścigach samochodowych znajduje się wiele ciekawych pozycji. Do jednej z nich należy ten w reżyserii Steva McQueena z 1971 roku o tytule "LeMans". Sam mistrz McQuenn zagrał w nim główną rolę. Nie był to kasowy produkt, a nawet przyprawił tego wspaniałego aktora i kierowcę wyścigowego o ból głowy, spowodowany totalną klapą. Trzeba przyznać, że był to film, którego typowy kino maniak, bądź zwykły śmiertelnik nie obejrzy więcej niż raz, albo nawet przerwie po kilku minutach oglądania. 




Prócz ryku silników V12 i pokazu zasad panujących w tym dwudziestoczterogodzinnym wyścigu niewiele zobaczycie (chociaż dla Petrolheda jest ok). McQueen jeździ tam wspaniałym Porsche 917, który był wtedy królem wyścigowych bolidów, oraz w LeMans w 1970 roku zdobył najwyższe miejsce na podium. Zwycięską ekipą była wtedy Porsche KG Salzburg z kierowcami Hansem Herrmanem i Richardem Attwoodem.



Moją wielką radość spowodował fakt, że w jednym z kanałów telewizyjnych puszczono niedawno film, o którym ostatnio stało się głośno. "LeMans '66" bo o nim właśnie teraz mowa. Konflikt pomiędzy dwoma potentatami. Manufakturą tworzącą jednostkowo auta dla kierowców, a producentem na wielką skalę, który zarabia miliony na samochodach do przemieszczania się z punktu A do punktu B. Ford GT40 był w "LeMans '66" głównym bohaterem. Przyćmił nawet świetnych aktorów grających tam wspaniałe role.



Tyle tytułem przydługiego wstępu. Tematem moich dzisiejszych dociekań i rozważań nie będzie film, tylko samochód. Samochód, który zrodził się z legendy. Stał się ikoną już w momencie narodzin. Miał ułatwiony start, podobnie jak to jest wśród bananowej młodzieży. Tyle, że tutaj sukcesor korzysta z doświadczeń swojego protoplasty, a nawet stara się być lepszym. Uczeń chce przerosnąć mistrza. Po co powstają takie auta chyba się domyślacie. W każdym razie nie są to samochody dla każdego. Nie wszyscy mogli pozwolić sobie na niego nie tylko ze względów finansowych, ale także dla tego, że nie zasługiwali na niego. Ford podobnie jak Ferrari w przypadku niektórych modeli sam wybierał, kto będzie godnym właścicielem ich produktu. GT - ten symbol, który w motoryzacji zawsze oznacza coś szybszego, mocniejszego albo lepszego, tym razem stał się oznaczeniem najbardziej sportowego z Fordów. Był rok 2002. Jednak ze względu na moje upodobanie porządku historycznego i ładu w chronologii wypada wspomnieć o wcześniejszej próbie wskrzeszenia tej legendy torów wyścigowych.



Cofnijmy się nieco w czasie. Na kalendarzach ściennych zauważamy datę 1995. Odbywa się Międzynarodowy Salon Samochodowy w Detroit. Na stoisku Forda dostrzegamy białą płaszczkę, której karoseria została zaprojektowana w nowym stylu tej marki, która już za niedługo będzie wzbudzała liczne kontrowersje w kompakcie o nazwie Focus. Mowa o New Edge Design. Ford informuje, że prototyp ten to GT90. Rozpala zmysły fanów motoryzacji. Szczególnie dane techniczne, które rdzennie amerykańska marka obiecuje w broszurce. 730KM mocy, moment obrotowy prawie 900Nm nawet w dzisiejszych czasach szokują. Wszystko z sześciolitrowej widlastej dwunastki z quad turbo w układzie zasilania. Skrzynia biegów i zawieszenie przejęte z Jaguara XJ220. Prędkość maksymalna to 378km/h, przyspieszenie to przerażające 3,1 sekundy do pierwszej setki. W tamtym czasie nawet Porsche 911 Turbo (które obecnie jest wyznacznikiem najlepszych przyspieszeń) rozpędzało się do tej prędkości w 5,2 sekundy. Nie było wtedy procedur startu, więc tym bardziej były to kosmiczne wyniki. Były to jednak tylko obietnice, gdyż ze strachu przed stopieniem silnika, Ford ograniczył prędkość maksymalną do 40mph, czyli około 64km/h. Osiągi tego potwora nigdy nie zostały potwierdzone. GT90 ani trochę nie przypominał protoplasty...



Chwała Bogu, że model z nowego tysiąclecia to praktycznie skóra zdjęta z GT40. Wiecie co? Niektórzy producenci samochodów zostali zapamiętani ze względu na oryginalnie otwierane bądź umieszczone drzwi. Mercedes z 300SL "Gullwing" bez drzwi unoszonych do góry, jak skrzydła mewy nie był by gullwingiem. Lamborghini w większości swoich aut stosuje drzwi, które otwierają się niczym scyzoryk. Ale to w Fordzie GT są one najbardziej spektakularne i... Trzeba uważać przy zamykaniu ich, gdyż łatwo skrócić siebie samego o głowę. Drzwi w GT są tak wykrojone, że ich górna powierzchnia to praktycznie część dachu.



Ford GT to jeden z najbardziej charakterystycznych i rozpoznawalnych pojazdów w historii. Kształt karoserii, wspomniane powyżej w tekście drzwi, ale także niewielki szczegół powoduje, że nie był by to ten sam samochód. Choć wiem, że linie produkcyjne opuszczały również GT nie wyposażone w ten szczególny dla niego "element", to te właśnie Fordy wydają mi się w związku z tym wybrakowane i gołe. Jak by odebrano im DNA. Druga odsłona tego nietuzinkowego auta za "Chiny ludowe" nie pasuje mi bez tych dwóch sportowych pasów, które namalowano wzdłuż całej jego karoserii. Tak samo optycznie wydawały się od zawsze pasować do Dodge Vipera, czy Shelby Cobry. Dodawały także mocy w wozach domorosłych tunerów naklejających je bez gustu na takich legendach jak małe i duże fiaty. Jednak te dwa szerokie pasy wzięły się nie skądinąd, tylko z wyścigu LeMans. A dokładnie po raz pierwszy dla odróżnienia od innych bolidów zaczęła je malować na swoich wozach wyścigowych ekipa Cuninghama. Były to niebieskie pasy, które miały ułatwiać identyfikację zarówno kibicom jak i własnej drużynie. Po raz pierwszy namalowano je na karoserii tej ekipy w 1951 roku. Na szczęście nie zabrakło ich także na mojej wyśmienitej miniaturze.



Za tylną szybą mojej miniatury Forda GT dumnie prezentuje się imitacja silnika 5,4L V8. Najbardziej rzucają się w oczy srebrne jego elementy, czyli centralnie umieszczona na kadłubie sprężarka Rootsa ,oraz dwa zespoły kolektorów wydechowych. Kadłub silnika w czarnym kolorze wykonano tak, że doskonale widać na nim różne części składowe. Oryginalnie taki Ford generował z tego silnika 558KM oraz 678Nm momentu obrotowego. Wyżej wspomniana sprężarka, to mechanicznie napędzana paskiem część, dzięki której dźwięki wydobywające się zza pleców podczas dynamicznej jazdy powodują szeroki uśmiech na twarzy kierowcy oraz gęsią skórkę na jego rękach. Tylną pokrywę kończy delikatny zintegrowany spoiler, coś w kształcie kaczego kupra z Carrery 2.7 RS z 1973 roku. Może nie taki duży jak we wspomnianej 911-stce, ale w ten deseń. Z tyłu miniatury z Minichampsa podobają mi się również okrągłe czerwone światła, wychodzące ze środka karoserii dwie końcówki układu wydechowego oraz widoczne zawieszenie silnika i kół. Tył jest bardzo przysadzisty, mocno osadzony na podłożu na szerokich oponach Goodyear Eagle. bo właśnie na bokach opon widnieją białe napisy z nazwą ogumienia. Felgi na modelach Forda GT w Minichampsie występowały w dwóch rodzajach. Czarny egzemplarz jak ten w mojej kolekcji ma według mnie te najfajniejsze. Prócz namalowanych sportowych pasów przed całą długość auta, namalowano je także po bokach z dodatkowym napisem w postaci marki samochodu i jego modelu. Przód to piękne reflektory z małymi pomarańczowymi kierunkowskazami. Przednia pokrywa posiada dwa wgłębienia, które są zapewne wlotami powietrza dla chłodnic silnika oraz dwie pokrywki, które przypominają wlewy paliwa. Czyżby GT miał dwa zbiorniki paliwa? Najbardziej podoba mi się jednak wnętrze, które dzięki doskonale przezroczystym szybom widać w każdym najdrobniejszym szczególe.



Wiem na pewno, że gdyby było mnie stać na takie auta to Ford GT stał by u mnie w garażu obok takich fur jak Porsche 911 GT3 RS 4.0 (997.2), Lamborghini Miura i Bmw Z8. To tylko przykłady, bez większego wyliczania reszty moich motoryzacyjnych marzeń. Podoba mi się bardzo deska rozdzielcza spadkobiercy GT40. Duże "zegary" otulające kierowcę, ryflowana podłoga. Cieszyły by mnie także, nie taka już oczywista dzisiaj, manualna skrzynia biegów oraz charakterystyczny sound silnika, którego wspomaga ta boska sprężarka. Reszta wnętrza jest już bardzo plastikowa. Nie podoba mi się kierownica i poza tym pewnie wszystko w nim trzeszczy. Do tego jeździł nim prywatnie Jeremy Clarkson, który nie był z niego zadowolony. Podobno częściej stał w warsztacie niż u Jeremiego w garażu.



Wiecie co? I tak nie dałem się zniechęcić. Dla mnie to dzieło sztuki na kołach, kamień milowy w motoryzacji, samochód bez którego świat motoryzacji nie byłby taki sam. Świat dużo by stracił, gdyby nie Ford GT.














1 komentarz:

  1. Film LeMans '66, bądź w oryginalnym tytule Ford v Ferrari świetnie pokazał historię tego auta. Ciekawostką jest, że opisywany przez Ciebie Ford GT jest zdecydowaniej jednym z najbardziej używalnych supersamochodów na rynku. Polecam kanał Doug DeMuro na YouTubie, który kupił właśnie takie auto i opisuje jak pewne i niezawodne jest w użyciu.
    Sama miniaturka wygląda świetnie!

    OdpowiedzUsuń