niedziela, 5 listopada 2023

Opel Kadett E GSi Cabriolet 1:43 Minichamps

Znacie takie powiedzenie „zabierać się jak pies do jeża”? Takie ładniejsze „nie chce mi się”. Ile razy obiecywałem sobie, że kolejnym opisanym modelem będzie Kadett Cabriolet, tyle razy znajdowałem coś innego, bardziej wartego uwagi. Nie wiem, z czego wynikała ta niechęć. Strachu przed wyrażaniem opinii nie mam, Opla lubię, GSi Cabriolet bardzo mi się podoba. Chyba czasem tak bywa.



W narodowosocjalistycznej III Rzeszy mile widziane było nawiązywanie do militarnej potęgi sprzed I wojny światowej. W ten trend wpisał się amerykański właściciel Opel AG – General Motors. W 1937 pokazał miejskiego Kadetta i luksusową limuzynę Admiral. Dwa lata później do Oplowskiej armii dołączył Käpitan. Chyba możemy być wdzięczni, że nie użyto nazw takich jak oberfeldwebel lub, co gorsza, obersturmbannführer. Produkcję cywilnych modeli wstrzymano po wybuchu II wojny światowej. Karma bywa złośliwą suką i po zakończeniu wojny linie produkcyjne Kadetta trafiły w ręce radzieckich towarzyszy, by produkować Moskwicza 400. Kadett skończył jak tysiące niemieckich żołnierzy – w radzieckiej niewoli. W przeciwieństwie do wielu z nich, przetrwał.


Powrócił jako pełnoprawny Europejczyk w 1962 roku. Oferowany w kilku wersjach nadwozia, za bardzo rozsądne pieniądze. Samochód z miejsca podbił serca klientów. Kadett stał się przebojem rynkowym, także poza Starym Kontynentem. Sielanka trwała do 1974 roku. W styczniu, stojący na progu bankructwa Volkswagen pokazał Golfa. Chciałbym napisać, że Opel bronił się niczym 6 Armia pod Stalingradem lub choćby na łuku Kurskim. Bardziej przypominało to jednak operację Bagration. Szybki łomot i paniczna ucieczka. Oczywiście, Opel podejmował próby przejęcia inicjatywy. Wszystkie skończyły się sromotną klęską.


Oplowi daleko było do beznadziejnej sytuacji Wehrmachtu z 1944 roku. Stojący za producentem potężny właściciel, w postaci amerykańskiego GM, nie szczędził sił i środków by przejąć inicjatywę na rynkach zbytu. Zwłaszcza kampania z 1984 roku potwierdza moją tezę. Stratedzy Opla doskonale rozpoznali teren, na którym przyszło im zmagać się z konkurentem. Rzucili na szalę innowacyjność i doświadczenie, fantazję i pragmatyzm. Uzbrojeni w jakość i funkcjonalność dzielnie stawili czoła Golfowi II. Ktoś mógłby przyrównać tę ofensywę do tej z gór Ardeńskich w 1944 roku. Byłoby to mocno niesprawiedliwe. Tu nie było nic z rozpaczliwej, bożonarodzeniowej ofensywy. Morale w Oplu było na wysokim poziomie, stany materiałowe zabezpieczone, a stawką nie było przetrwanie, lecz odzyskanie pozycji numer 1.


Po części plan się powiódł. Kadett stał się najbardziej popularnym niemieckim kompaktem poza Niemcami. Zdecydowany numer jeden na rynkach Beneluxu, Francji czy Hiszpanii, nie wystarczył do zwycięstwa nad VW Golfem. Kadett E zdobył prestiżową nagrodę Samochód Roku 1985, czym potwierdził swoje walory.


Pełna gama nadwozi. Trzy i pięciodrzwiowy hatchback, czterodrzwiowy sedan, trzy i pięciodrzwiowe kombi, furgon Combo, sportowe GSi i Cabrio na bazie aktualnego modelu. VW oferował Golfa II jako trzy i pięciodrzwiowego hatchbacka i sedana Jettę. Plus GTi/GTD. Golf Kabriolet? Tylko wersja na bazie pierwszej serii.


Silniki w Oplu do wyboru i koloru. Benzynowe od 1,2 do 2,0 o rozpiętości mocy 54-156KM. Potrzebujesz oszczędnego Diesla? 1,5TD lub 1,6 bądź 1,7TD. Tu VW dotrzymywał kroku. Miejsca we wnętrzu obu kompaktów starczało dla rodziny 2+2.


A jednak Golf obronił swoją dominującą pozycję. Możliwe, że przyczynił się do tego fatalny incydent z mniejszą Corsą. Wnętrze tego produkowanego w hiszpańskiej Saragossie malucha śmierdziało plastikiem. Minęło kilka lat, nim Opel uporał się z tym problemem. Niestety, dla Kadetta E brak supremacji w Niemczech oznaczał koniec. GM uznał, że czas na nowe otwarcie. Kadett ustąpił pola Astrze, która, choć świeciła jasnym światłem, nie przyćmiła Golfa.


Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Kadettem E. Wracałem ze szkoły przy Szadkowskiego, gdy zobaczyłem wśród PF126p, Polonezów, PF 125p czy Trabantów kroplę wody. To był 1986 rok, niedługo przed mistrzostwami świata w Meksyku. Futurystyczne nadwozie wyróżniało się spośród topornych nadwozi aut z demoludów, czy kanciastych przedstawicieli zachodnich koncernów wyprodukowanych w latach siedemdziesiątych. Rany, jakie ten Kadett robił wrażenie! Plastikowe kołpaki pamiętam do dziś. Wtedy standardem były metalowe, chromowane. Tamte zasłaniały zwykłą stalową felgę, świetnie komponując się z beżowym nadwoziem i czarnymi zderzakami. Stawiam euro przeciwko orzechom, że był to podstawowy model z silnikiem 1,3.Tylko dla małolata, takiego jak ja nie miało to wtedy znaczenia. Popularną zabawą w tamtych czasach było zaklepywanie. Ileż frajdy sprawiało mi zaklepanie tego auta. Gdybym poświęcił połowę tamtej energii utraconej na wypatrywanie Kadetta na naukę, dziś byłbym autorytetem w istotnej dziedzinie życia. Sympatia do Opla z tamtego okresu została we mnie po dziś dzień.


I tu przychodzi moment na przewrotność życia. Większość mojej rodziny, podobnie do mnie, wyżej stawiała Opla niż Volkswagena. Jednak mojego pierwszego Opla kupiłem raptem cztery lata temu. Miałem Golfy, Polo czy Audi, bo łatwiej było mi je sprzedać i zarobić. Życie.


Identycznie było z modelami. Nim pojawił się pierwszy Opel, w kolekcji było już siedemnaście miniatur koncernu VAG. Jednak ten pierwszy raz jest pamiętany o wiele lepiej niż drugi czy trzynasty. Pierwszym Oplem był Kadett E GSi Cabriolet.


Jak wiecie, staram się unikać kabrioletów w ciemnych kolorach nadwozia. Cabrio kojarzy mi się z radością, słońcem i wolnością. Zupełnym przeciwieństwem czerni. Jednak to GSi wyglądało tak dobrze, że musiałem je mieć. Cena? Zawrotne 92PLN w 2015 roku za pełnoprawne wydanie z PMA. Dziś – okazja. Wtedy mnóstwo pieniędzy. Zdecydowanie warto było. 


Kadett urzeka pięknem lakieru. Czy to w świetle słońca, czy żyrandola, czerń ożywa. Mieni się miriadami rozbłysków metalicznej czerni. Doskonale komponując się z matowym, czarnym wnętrzem miniatury. Przełamaniem tej pozornej kolorystyczne jednostajności stają się szprychowane felgi. Podziwiam dokładność rekonstrukcji skompilowanego wzoru. Zaraz jednak wzrok ucieka ku wnętrzu. Tu pierwsze skrzypce gra wzór foteli. Kubełkowe siedziska kierowcy i pasażera niemal zapraszają, by w nich zasiąść. Podobnie jest na tylnej kanapie. Pokrowiec dachu zdaje się być wykonany z prawdziwego materiału, o czym świadczą fałdki i ścieg po przeszyciu. 


Wnętrze utrzymane zostało w czerni, dzięki czemu znakomicie oddaje klimat lat osiemdziesiątych. Mnóstwo plastiku było statusem nowoczesności konstrukcji, a nie tandetą. Warto zwrócić uwagę na żebrowanie deski rozdzielczej przed fotelem pasażera. Zamiast airbagu trzy półki na różne przedmioty. Przed kierowcą umieszczono tradycyjne zegary, choć wersja GSi oferowała nabywcy elektroniczny wyświetlacz. Warto przyjrzeć się także boczkom drzwi i tylnych foteli. Oprócz podłokietnika znajdziemy tam klamkę otwierania drzwi, czy korbkę do opuszczenia tylnych szyb. Elementy te dają świadectwo niebywałej dbałości o szczegóły Minichamps.


Podobnie jest z innymi elementami nadwozia. Rzut oka na wloty powietrza na masce silnika i już wiesz, że masz do czynienia ze sztuką. Odtworzenie ułożenia wycieraczek przedniej szyby wygląda lepiej niż w oryginalnym Kadetcie. Przednie światła wyglądają tak, jakby za chwilę miały rozbłysnąć pełną mocą żarówek. Podobnie jest z reflektorami przeciwmgielnymi w zderzakach. Tylne światła wyglądają jeszcze lepiej. Przepraszam Was, ale ubogie słownictwo uniemożliwia mi opis maestrii ich wykonania.


Jak wiecie, uwielbiam wszelkie smaczki modeli. PMA postarało się o kilka. Pierwszym są rewelacyjne boczne kierunkowskazy. Kilka razy musiałem się przyjrzeć, by upewnić się, że to tylko namalowany punkt, a nie szklana imitacja. Zamki w drzwiach to mały majstersztyk. Najbardziej w oczy rzuca się osłona przeciwsłoneczna na przedniej szybie. Bardzo popularny element wyposażenia aut z lat osiemdziesiątych. Plus rewelacyjne nałożenie kalkomanii. Wszystko jest równiutko i w miejscu, w którym być powinno.


Minusy? Gdyby Minichamps zrobił niemieckie tablice rejestracyjne, zaczynające się od liter GG, model ten byłby kompletny.


A jednak, mamy do czynienia z wybitną miniaturą znakomitego auta. Czy dziś ma znaczenie, że ten lub inny samochód sprzedawał się lepiej? Nie! Ważne, jak pamiętamy dane auto. Jeśli miniatura, choć w części oddaje klimat tamtych chwil, warto ją mieć. Dla mnie Kadett E jest takim modelem.


PS. Drugi z modeli, w kolorze Saturn Metal, pochodzi z kolekcji Szymona. 






























1 komentarz:

  1. Ah ten Minichamps. Z jednej strony niesamowite detale, z drugiej bolce w reflektorach... Modele świetne!

    OdpowiedzUsuń