Mentalność brytyjska zawsze zdawała się stać w opozycji do logiki. Przykładów można by mnożyć bez liku. Trzeba urodzić się Brytyjczykiem by pod osłoną przesadnej grzeczności, etykiety i wytykania wszystkim tolerancji, samemu być ksenofobem przekonanym o wyższości swojej rasy nad innymi. Trudno się dziwić, skoro brytyjskie elity to w większości bladzi, zmanierowani lordowie o genach mieszanych na płaszczyźnie dalszego pokrewieństwa, dla których spódniczka i podkolanówki to męski atrybut, a przywiązanie do monarchii to szczyt tradycji.
Triumph nigdy nie kojarzył mi się z wysmakowanym stylem, ale miał kilka wyskoków, które z powodzeniem mógłby wywodzić się z kontynentalnej części Europy. Wam pozostawię ocenę czy zaprezentowany w 1950 roku Triumph TR-X był motoryzacyjnym bublem, czy wizjonerskim projektem wyprzedzającym swoją epokę. Dla mnie Triumph TR-X to taki motoryzacyjny książę Karol. Ma rodowód, pozycje, nazwisko, ale każdy zerka na niego z politowaniem i zastanawia się, jak to się mogło stać? Mówimy oczywiście o TR-X. Ale od początku.
TR-X nazywany także „pociskiem” lub „nowym roadsterem” był pierwszym modelem z serii TR. Projektanci z Coventry postanowili najwyraźniej wyprzedzić swoją epokę oraz umiejętności i zaprojektowali samochód o całkowicie opływowej karoserii opartej na przedłużonej płycie podłogowej Standard Vanguard. Żeby nie było zbyt nudno auto posiadało ukryte reflektory oraz zabudowane tylne koła, a wszystkie możliwe elementy sterowane były elektrycznie (nawet maska otwierała się po naciśnięciu magicznego guziczka). Zminimalizowano niemal do zera wszystkie łączenia blach nadając pojazdowi niesamowicie jednolity kształt. Zastosowanie elektrycznego sterowania każdym elementem pojazdu było oczywiście totalną pomyłką i przekleństwem Triumpha TR-X. Jeśli coś miało działać, to nie działało. Do napędu TR-X’a uzyto 4-cylindorwego, 2-litrowego silnika benzynowego zespolonego z 3-biegową skrzynią przekładniową. Niewiele jest danych o jego osiągach, chyba, że usterki mogą być zaliczane do tej kategorii.
Zakłady Triumpha z Coventry wyprodukowały trzy egzemplarze TR-X, z których jeden, nie mnie oceniać, ale może ze wstydu, spłonął. Projekt zarzucono i… zastąpiono go modelem TR2. Kojarzycie TR2? Nie? To spróbujcie wyobrazić sobie najbardziej szkaradną rybę, jaką znacie i dodajcie do niej koła. No ale w końcu o gustach się nie dyskutuje, zwłaszcza, jeśli mówimy o nacji dla której pudding jest najbardziej wysublimowaną formą kulinarnego uniesienia, a człowiek z martwą papugą w sklepie zoologicznym, to szczyt żartu. No dobra dość tych złośliwości, w razie potrzeby zasłonię się angielskim poczuciem humoru.
Model Triumpha TR-X, który prezentujemy dzisiaj, to miniaturka z kolekcji naszego serdecznego kolegi Marka. Producentem tego nietuzinkowego modelu jest AutoCult, który specjalizuje się w modelach aut nietypowych, nieoczywistych i nierzadko zaskakujących. Modelik wykonany został w technologii żywicznej. Jak pewnie już zdążyliście zauważyć prezentuje się on świetnie. AutoCult odwzorował bryłę TR-X’a po mistrzowsku. Zarówno z zewnątrz, jak i w środku zadbano o wszystkie możliwe detale. Mnie ogromnie podobają się boczne szybki, a właściwie ich fototrawione ramki. Genialnie prezentuje się deska rozdzielcza z wszystkimi wskaźnikami. Warto również podkreślić, że nawet wysokość zawieszenia oddaje tę rzeczywistą. Dlaczego o tym wspominam? Dlatego, że znamy wszyscy producentów, dla których odwzorowanie prześwitu to nie lada wyczyn.
Gwoli podsumowania powiem tylko tyle, iż w moim osobistym mniemaniu, mamy tu idealny przykład wspaniałej miniatury koszmarnego auta. Producent modelu wykonał mistrzowską robotę, za którą należą mu się owacje na stojąco, w przeciwieństwie do Triumpha, który przecież może i chciał dobrze, ale bo to raz angole chcieli dobrze?
Zgadzam się, że wygląda brzydko, ale Autocult wykonał świetną robotę, toast za to!
OdpowiedzUsuńładny samochód + dobra reprodukcja = ok niechętnie
brzydki samochód + zła reprodukcja = smutek
brzydki samochód + dobra reprodukcja = całkowite szczęście
Dziękuję za wizytę i komentarz. Masz rację, całe szczęście w kolekcjonerstwie liczy się jakość modelu:)
UsuńPozdrawiam;)
UNA BELLEZA!
OdpowiedzUsuńZapewne samochód miał tyle samo zwolenników, co przeciwników;) dziękuję za wizytę i komentarz.
UsuńPozdrawiam:)
Cześć!
OdpowiedzUsuńDomyślam się, że nietypowo Twój egzemplarz wygląda na półce pomiędzy innymi modelami.
Kiedyś wspominałem w komentarzu, że jeden z moich modeli też ma zrobioną prowizorkę przednich świateł. Wtedy używali kawałka srebrnego metalu, wytłoczonego nawet w ładną kratkę.
Gdy porównam mojego Peugeota 402 z roku 1938 z serii OLD Timer 1:34. z Twoim egzemplarzem to mój wypada gorzej, bo nie ma wcale zaznaczonych świateł przednich, ani tylnych, ale jakoś dziwnym trafem posiada zderzaki. Uważam, że każdy model ma swój indywidualny styl i na pewno takim przykładem jest Twój model Triumph i super się prezentuje na tle Twojej wspaniałej kolekcji. Pozdrawiam Przemek
Cześć Przemku, model pochodzi z kolekcji naszego serdecznego kolegi Marka, który od czasu do czasu pokazuje swoje miniatury na naszym blogu. Model jest piękny, oryginał dyskusyjny. AutoCult to producent z najwyższej półki, więc wszelkie porównania właściwie nie mają sensu. Dziękuję za wizytę i komentarz.
UsuńPozdrawiam;)
Hermoso coche, hermoso color hermosa miniatura, y más si es de Autocult.
OdpowiedzUsuńNo existe miniatura fea!
Abrazo!
To prawda Juan, są tylko brzydkie oryginały ;)
UsuńPozdrawiam;)