niedziela, 5 lipca 2020

Polski Fiat 126p 1:18 Laudoracing Models

Polska Fatalna Imitacja Automobilu Turystycznego 1-osobowego 2-drzwiowego 6-ciokrotnie przepłaconego. Z takim rozszyfrowaniem nazwy najpopularniejszego niegdyś samochodu spotkałem się na początku lat dziewięćdziesiątych. Trudno było się wtedy z nią nie zgodzić. Choć o samochodach rodzimej produkcji dziś mamy dobre lub bardzo dobre zadnie, w 1990 roku PF126p, FSO 1500 i Polonez były zwyczajnie przestarzałe. Ale nie zawsze tak było.


O ile mechanicznie Fiat 126p nie porywał, to nadwozie i wnętrze mogło się podobać. Sylwetka zaprojektowana przez Sergio Sartorelliego była nowoczesna i gustowna. Pas przedni z kwadratowymi światłami i małymi prostokątnymi kierunkowskazami wzbudzał sympatię. Co więcej z logo Polskiego Fiata wyglądał o wiele ładniej niż wersja oryginalna. Całości dopełniały chromowane wąskie zderzaki. Świetnie prezentowało się przetłoczenie biegnące od dolnej krawędzi maski bagażnika aż do końca samochodu. Na klapie silnika efektownie prezentowały się wloty powietrza. Co tu dużo mówić, to po prostu jest ładny samochód i kropka. Dopiero zmiany z lat osiemdziesiątych spowodowały zmianę wyglądu na gorsze. Próby dogonienia uciekającego świata zachodniej motoryzacji zrobiły ze zgrabnego Fiacika ulep rodem z podlaskiego garażu.

Stary już jestem i nie znam osoby w moim wieku, która nie zetknęła się z Fiatem 126p. To był w zdecydowanej większości nasz pierwszy samochód, z nim wiąże się mnóstwo wspomnień. Nie wierzcie piosence Big Cyca, że „najlepsza na świecie jest miłość w klozecie”. Do Malucha nawet nie ma startu.

126p mechanicznie nigdy nie był nowoczesny. Co było ogromną zaletą w czasach mojego dorastania. Nigdy nie zapomnę widoku z osiedlowego parkingu, gdzie szczęśliwi posiadacze Małego Fiata rozkładali silnik, rozrusznik lub to, co właśnie się zepsuło na czynniki pierwsze i samodzielnie ogarniali temat. Choć spotkałem się też z opinią, iż lepiej było spędzić kilka godzin na podwórku grzebiąc w Kaszlaku niż odkurzać mieszkanie czy słuchać gderania żony, teściowej lub obu na raz. Nie potrzeba było komputerów czy ASO by naprawić Fiacika. Pojęcie o mechanice, „Trybuna Ludu” żeby odkładać wyjmowane części i jedziemy z tematem. A nie, chwileczkę. Trzeba było jeszcze umieć zorganizować sobie części zamienne. Nie zapominajmy, że dorastałem w czasach, gdy były ogromne trudności ze sznurkiem do snopowiązałek, co dopiero mówić o częściach do samochodów. Ale też każdy miał znajomego, który wisiał przysługę i tak się organizowało. Gdy sprawa była poważna jechało się do Polmozbytu, gdzie najczęściej słychać było „nie ma” i zostawał Pewex. Za walutę było wszystko.

Gdy Szerszeń był wyszykowany brało się kluczyki w garść i nierzadko trzeba było szukać na parkingu swojego rydwanu. Kilkanaście niemal identycznych samochodów na jednym parkingu nie było niczym szczególnym. Choć posiadacze robili, co w mogli, by jakoś wyróżnić się z tłumu. Domowy tuning polegał na montowaniu paska przeciwsłonecznego na szybie. Lanserzy mieli napisy w z nazwami Michelin, Good Year czy Cibie. Dodatkowe reflektory? Najlepiej wyglądały te z żółtymi kloszami. Rzadko trafiały się spojlery pod przednim zderzakiem, za to już dodatkowe dociski na ramionach wycieraczek jak najbardziej. Zanim nastał szał owiewek można było zainstalować na szybie bocznej antenkę radiową i niemal do końca domknąć okno. Ale nie widywało się tego zbyt często. Z tyłu każdy szanujący się posiadacz Szerszenia miał gumowy pasek montowany do zderzaka i sięgający jezdni, szumnie zwany odgromnikiem. Dobrze wyglądały chlapacze z Poloneza czy Dużego Fiata, najlepiej z odblaskiem. Także osłony na wloty powietrza na klapie silnika mogły wyróżnić samochód. Najczęściej rzemieślnicza produkcja ograniczała się do kawałka plastiku, ale czasem można było spotkać takie z białym napisem 126p i te robiły robotę.

Co do tych kluczyków, to spieszę młodzieży z wyjaśnieniem, że nie żartuję. Żadnych kart zbliżeniowych, czytników linii papilarnych i tym podobnych bzdetów. Brałeś pęk kluczy i za dnia nie było problemu z wyborem właściwego. Ale na kiepsko oświetlonej ulicy wieczorem zaczynała się zabawa. Najpierw namierzenie w kieszeni tych właściwych, ponieważ nie kupiłem etui na klucze do domu i auta, zawsze miałem je w jednej kieszeni. Potem na czuja, ten chyba do klapy silnika, ten do stacyjki, więc ten… Metoda prób i błędów uczyła cierpliwości. Kiedyś z moją dziewczyną wychodziliśmy ze sklepu. Czerwony 126p był jej, więc ona miała kluczyki w torebce. Na zewnątrz okazało się, że pada, dość intensywnie a parasol w aucie. Ale Kaszlak stoi kilka kroków od wejścia, więc biegniemy. W między czasie panna szuka kluczyków. Po pięciu minutach znalazła. W międzyczasie przestało padać, i słońce wyszło, i nawet zacząłem schnąć i kataru nie złapałem. Za to  kupiłem etui i kluczyki ZAWSZE nosiłem ja.

We wnętrzu wszystko było pod ręką, czasem, aż za bardzo. Dla mnie to ogromna zaleta. Aczkolwiek nigdy nie narzekałem na pojemność Fiacika. Na jedną z imprez podróżowaliśmy w dziewięć osób i zaręczam wam, że była to niezapomniana podróż. Ten samochód dosłownie zacieśniał więzy międzyludzkie. Teraz żeby złapać żonę za dłoń muszę robić jakieś ekwilibrystyczne łamańce, o skupieniu na drodze nie ma mowy. A w Maluchu? Wszystko w zasięgu dłoni. 

Fotele, a raczej siedzenia - były. I to ich główny atut. W latach dziewięćdziesiątych znalazłem używane fotele kubełkowe z logo FSM. Prawdziwy rarytas, tylko kiepsko wchodziło się do tyłu, ale przecież ja siedziałem z przodu, więc się nie przejmowałem. Tylna kanapa też była, a za nią wyjątkowo pojemna tylna półeczka. Mieściła się tam apteczka, chusteczki, piesek kiwający łebkiem, okrycia wierzchnie pasażerów, parasole i wciąż było coś widać przez tylną szybę. Znam człowieka, który będąc posiadaczem PF126p zdemontował fotel kierowcy i prowadził z tylnej kanapy. 

Przed podróżującymi z przodu rozpościerała się… wąziutka deska rozdzielcza. Kierowca nie był rozpraszany mnóstwem przycisków, diod czy lampek kontrolnych. Jedynie musiał zwracać uwagę na niewielką budkę z prędkościomierzem. Poza tym sterował dość dużym i cienkim kołem kierownicy i trzema dźwigienkami. Zawsze miałem wrażenie, że przy gwałtownym ich użyciu zostaną mi w ręce. Żeby zamknąć drzwi trzeba było chwycić za kieszeń umieszczoną na dole, ponieważ 126p nie posiadał uchwytu. Lewarek skrzyni biegów osadzono na cieniutkiej rurce zwieńczonej niewielką kulką. Uwielbiałem jednak takie z modelem samochodu umieszczonym pod przezroczystym plastikiem. Podobne zresztą można było zamontować także w Fiacie 125p. Czad! Na szczęście skrzynia miała tylko cztery biegi plus wsteczny. Nie wyobrażam sobie by wrzucając hipotetyczną piątkę nie uderzyć pasażera w kolano. Gdyby jechać z fajną dziewczyną to ok, ale z teściową?

 Zdajecie sobie sprawę, że 126 wyprzedził swoją epokę? Żeby uruchomić Malucha trzeba było przekręcić kluczyk w stacyjce i sięgnąć do cięgna między fotelami. Kilka lat temu miałem pojechać gdzieś Hondą Civic ufo. Włożyłem kluczyk do stacyjki, nacisnąłem przycisk start i… nic, null, zero. Jak w Fiaciku, trzeba przekręcić kluczyk żeby móc uruchomić silnik. Dopiero w wersji FL rozrusznik zintegrowano ze stacyjką. 

Bagażnik mieścił magiczne 100 litrów pojemności, a jego podłoga była płaska niczym szczyty Tatr. A jednak całe rodziny jeździły nim na wakacje zabierając stosy bagaży. Sam jechałem kiedyś z pierzyną na dachu. Innym razem moja ówczesna dziewczyna na wyjazd nad Bałtyk zabrała połowę ubrań z szafy, bardzo dużej szafy, plus ilość par butów, której zwyczajny facet przez całe życie sobie nie kupi. Plus bagaż znajomych. Dzielny Szerszeń przysiadł na tylnej osi i pomknął do Darłówka. A byli i są tacy, którzy przemierzyli Europę wzdłuż i wszerz. Specjalnie dla Malucha powstała przyczepa kempingowa Niewiadów N126, by szczęśliwi posiadacze czterech kółek mogli ruszyć w plener. 

Kiedyś byłem świadkiem dużej awantury pod jednym ze sklepów z częściami. Złapało się dwóch właścicieli Maluchów. Przedmiotem ich bardzo gorącego sporu była klapa silnika, a dokładniej to, czy w czasie upałów podczas jazdy powinna być ona uchylona czy zamknięta. Janusze nie szczędzili sobie pozdrowień, przecinki latały niczym pociski z karabinu maszynowego, jednak spór pozostał nierozstrzygnięty. Chodziło o to czy silnik jest lepiej chłodzony przy otwartej klapie czy nie. A wszystko przez to, że w Maluszku nie było chłodnicy. Z wyjątkiem wersji BIS, która była chłodzona cieczą. BIS to jednak temat na osobną opowieść.  Silnik przy wysokich temperaturach potrafił się przegrzewać, choć mi się to nigdy nie przydarzyło. 

Jeśli śmiejecie się z Opla i rdzy to nigdy nie zetknęliście się ze 126p. Pomimo chuchania i dmuchania na Szerszenia niemal było słychać jak rdza pochłania Maluszka. Pomyślicie, że trzeba było zabezpieczyć podwozie na zimę. Zabezpieczyłem. Nie pomogło. W końcu nie mogło być tak, że ten samochód miał same zalety.

Gdy przestałem być posiadaczem 126p poczułem ulgę i radość. Im jestem starszy tym z większym sentymentem wspominam ten świetny samochód i odczuwam żal, że już takich aut się nie robi. Nie raz słyszę opinię, że był to bardzo nieudany samochód, niepraktyczny, awaryjny itp. Zgadzam się, co do awaryjności, i tylko do niej. Zapominamy, iż 126p powstał na początku lat siedemdziesiątych. Projektowano do poruszania się po miastach i głównie na krótkich dystansach. Natomiast w polskich realiach przejął funkcję auta rodzinnego w pełnym tego słowa znaczeniu. Niewielu w PRL mogło sobie pozwolić na kupno samochodu na miarę potrzeb. Auta zachodnie były trudno dostępne i drogie. Kupno auta z demoludów także nie było łatwą sprawą. Dla wielu rodzin PF126p był jedyną alternatywą by posiadać własne auto. Jak na warunki, w jakich przyszło mu funkcjonować spisał się znakomicie. 

Na początku lata 2018 przeglądałem na facebook’u strony poświęcone modelom. Zaciekawiły mnie zdjęcia wspaniałej Alfy 75. Jej intensywnie czerwony kolor przyciągał wzrok niczym Jennifer Lawrence. Szczęśliwy posiadacz wymienił nazwę producenta i natychmiast sprawdziłem, jakie modele oferują. Punto pierwszej generacji, Uno, Ritmo i 126 w wersji włoskiej i polskiej, plus kilka innych. W zasadzie już miałem zamawiać, gdy zdrowy rozsądek kazał raz jeszcze dokładnie przyjrzeć się ich opisom. W dodatku, choć mam trochę pojęcia o producentach modeli, tak Laudoracing Models nigdy nie obiło mi się o uszy. Po ponownym sprawdzeniu pożądanych miniatur poczułem się jak dziecko, któremu dano wspaniały prezent i natychmiast odebrano. Wszystkie  modele były w skali 1:18. Odechciało mi się wszystkiego tego dnia. Jak tak można? Zrobić świetne modele w niewłaściwej skali! Następnego dnia na stronie models4u szukałem VW Golfa VII, ponieważ swego czasu mieli je w dość atrakcyjnych cenach. Widocznie ceny były tak dobre, że wyprzedali cały zapas Golfów. Jak nie idzie, to nie idzie. Ale przypomniałem sobie o Fiatach z Laudoracing. Sprawdziłem, mieli. I to w kilku kolorach do wyboru. Niestety, ceny nie można było sobie wybrać. Jedna, bez możliwości negocjacji. Przez kilka dni Fiacik jeździł mi po głowie. 126 czy 126p? Polski jest ładniejszy. Czerwony czy żółty? W sumie czerwonych z ulic pamiętam mnóstwo, ale żółtych też nie brakowało. W kolekcji był już jeden w takim kolorze, więc trzymam się tego lakieru.

Po kilku dniach nadeszła przesyłka. Jak dziś pamiętam lekki szok na widok opakowania. Grafika w stylu lat siedemdziesiątych z kilkoma osobami i modelem Fiata. Ostrożnie wyjąłem styropianowe osłony i odwinąłem cieniutką bibułkę otaczającą model. Zaskoczyła mnie waga modelu. Mimo wykonania go z żywicy był ciężki.

Auto w kolorze jajecznicy prezentowało się doskonale. Boczne kierunkowskazy z kloszami, a nie odlane z całą karoserią. Wycieraczki jak w prawdziwym samochodzie. Aż prosiło się o chwycenie za klamkę i otwarcie drzwi. Niestety, model nie posiada otwieranych elementów. Szkoda, ponieważ wnętrze prezentuje się znakomicie. 

Chromowane zderzaki prezentują się rewelacyjnie. Nadają lekkości nadwoziu. Stosowane w późniejszych latach plastikowe odpowiedniki szpeciły samochód. Genialnie wykonano kołpaki. Mocowane na cztery śruby, z wytłoczeniem na środku i umieszczonym logo Fiata. Piękny detal. Choć stosowane w późniejszych wersjach plastikowe, czarne kołpaki także prezentowały się dobrze.

Ładnie prezentuje się logo Polski Fiat z przodu modelu. W połączeniu z idealnie spasowanymi światłami pięknie oddaje sympatyczną mordkę pierwowzoru. Z tyłu jest prawie tak samo dobrze. Klosze tylnych lamp wyglądają świetnie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że zaraz rozbłysną światłem. Niestety, ogromna tablica rejestracyjna zaburza proporcje. Fiacik posiada polskie tablice z lat siedemdziesiątych, a te miały jednakowe rozmiary z przodu i z tyłu. W tym samym czasie włoskie tablice z przodu były mniejsze niż z tyłu. Przypuszczam, że stąd wzięło się to przekłamanie. Sama tylna tablica zintegrowana jest z tabliczką PL, również monstrualnych rozmiarów. Do tego zestaw ten został krzywo przyklejony. Na szczęście kilka tygodni później tylna tablica odkleiła się od nadwozia i udało mi się skorygować jej nachylenie. 

Skoro już zacząłem narzekać, to mam zastrzeżenia, co do skosów z przodu i z tyłu nadwozia. Mam wrażenie, że pas przedni powinien być nieco bardziej pionowo, choć tutaj jest to ledwo zauważalne. O wiele gorzej jest z tyłu. Tylny pas już na pierwszy rzut oka jest zbyt mocno pochylony, przez co linia boczna wygląda nieco karykaturalnie. Zastrzeżenia budzą także ramki w drzwiach. Ponieważ szyby nie są wykonane z plastiku Laudoracing zrezygnował z ramek oddzielających trójkątny lufcik od szyby opuszczanej. W ich miejscu widnieje matowo srebrny pasek imitujący ramkę. Kiepsko to wygląda. 
Z kolei brak lusterka po stronie kierowcy nie jest żadnym niedopatrzeniem. Może nie wszyscy wiecie, ale na początku lat siedemdziesiątych lewe lusterko nie było wyposażeniem obowiązkowym. Podobnie sprawa ma się z pasami bezpieczeństwa, nie ma i koniec. 

Jak już wspomniałem wnętrze wykonano po mistrzowsku. Zero kompromisów. Realizm na całego. Zaczynając od cienkiego koła kierownicy, przez prędkościomierz, dźwignie przy kolumnie kierownicy na pedałach kończąc. Każdy element wygląda niczym dzieło sztuki. Nie inaczej jest z dźwignią zmiany biegów czy popielniczką umieszczoną tuż za przednią szybą. O detalach takich jak klamki otwierające drzwi czy korbki szyb nie ma co wspominać. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to gdzie podział się psiak z kiwającą się głową?

W pełni zdaję sobie sprawę z pewnych mankamentów Fiacika. Psują one nieco odbiór tego jakże udanego modelu. Szczególnie biorąc pod uwagę skalę, w jakiej wykonany jest 126p, takie niedociągnięcia, jak kąt nachylenia tylnego pasa nie powinien mieć miejsca. Inna sprawa, że wiedząc o niedociągnięciach z tyłu tak ustawiłem Maluszka, by móc patrzeć na jego dobre strony. W końcu prawdziwy 126p dał nam tyle radości iż powinniśmy nieco przymknąć oko na jego niedociągnięcia. 

Fiat 126p to do tej pory jedyny model w skali 1:18 lecz mam pewien pomysł. Zebranie modeli bliskich mi samochodów zdaje się być doskonałą ideą.

Podzielcie się z nami w komentarzach waszymi historiami z Fiacikiem.
















13 komentarzy:

  1. Witam model posiadam w kolorze czerwonym z jasnym wnętrzem i zdecydowanie robi lepsze wrażenie od żółtego ale jest to rzecz gustu. Co do modelu uważam że jest to najlepszy model Polski że wszystkich skal .Sama model jest zrobiony dobrze ,cieszy oko nie będę czepiał się.Jako że jestem zwolennikiem skali 1/18 to muszę być szczery że poziom modelu oceniam na poziom podstawowych modeli Noreva od 205 do max 240 zl z tym że bardzo duża część modeli otwieranych w tym przedziale cenowym bije na głowę maluszka ,morał jest taki że w tej cenie 450/500 zł na tle konkurencji jest on słaby.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam, że dopiero teraz odpisuję, ale życie czasem ma zupełnie inne plany.
      Brak mi porównania z innymi producentami w tej skali, więc Twoją opinię przyjmuję "w ciemno".
      Myślę że duży wpływ na cenę w Polsce ma fakt ogromnej nostalgii jaką otaczamy rodzime modele.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Skoro szyby nie plastikowe to jakie, szklane? Szkoda że nie pokazałeś nic wnętrza skoro takie dobre. Jakby był wykonany z jedynego słusznego materiału (metal) to by był dopiero sztos

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze względów osobistych nie mogłem wcześniej odpisać, przepraszam.
      Mam wrażenie że szyby wykonane są z grubej, mocno naciągniętej folii. Zresztą, nawet w skali 1:43 modele żywiczne nie mają plastikowych szyb. Przypuszczam że ma to związek z technologią wykonania modelu.
      Niestety, zdjęcia środka nie spełniały naszych wymogów odnośnie zdjęć prezentowanych na blogu.
      Zgadzam się z Tobą że metalowy z otwieranymi elementami byłby fantastyczny. Może kiedyś jakiś AutoArt lub PMA...
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jakość detali fenomenalna i jestem pewien, że autko robi jeszcze lepsze wrażenie na żywo. Bardzo przyjemne pudełko. Szkoda tylko, że w tej skali i za taką cenę skopali proporcje tyłu. To niestty zostawia lekki niedosyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, przepraszam że dopiero teraz odpisuję. Życie czasem ma inne plany niż ja.
      Mimo tych uchybień warto go mieć. To bardzo dobra miniatura. Świetnie oddaje klimat wczesnych lat siedemdziesiątych. Trudno nie patrzeć na niego bez sympatii.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Mój Tata na początku lat osiemdziesiątych miał wersję eksportową. Maluszek był czerwony, miał już nowsze felgi z charakterystycznymi czarnymi delielkami, czarne zderzaki i czarne szerokie listwy po bokach. Co to było za auto! W środku miało tapicerkę z grubego, czarnego materiału, otwierane okna tylne, grubą kierownicę i obrotomierz, chociaż nie wiem czy ten ostatni element był oryginalny czy tata zamontował go już sam. Wiele lat na służył. Do dziś pamiętam podróż do enerde;) zapakowaliśmy się w cztery osoby - tata, mama, babcia i ja (miałem wtedy siedem lat) plus bagaż i ew części zamienne Pruliśmy poniemiecką betonową autostradą E40. Enerdowcy oferowali tacie Wartburgi, góry ichniejszych marek, bo dla nich takie auto to był prawdziwy rarytas. Pamiętam jak dziś, wychodzą na ulicę po sam horyzont same Wartburgi, Trabanty i Barkasy;) fajne to były czasy;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cześć! Oba modele super!
    Mam nadzieję,że będzie cdn. malucha w skali 1:43.
    Jaki to jest producent?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1:43 to Starline,niebawem go opiszemy.

      Pozdrawiam

      Usuń
    2. Na 100% Fiat 126 jeszcze się pojawi. Może nawet więcej niż raz. Aczkolwiek chciałbym zauważyć że ten w skali 1:43 przedstawia oryginał z Italii.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Trzymanie kluczy w torebce dziewczyny to zawsze zły pomysł...
    Wpis natomiast znakomity, dawno nie przeczytałem czegoś z takim zainteresowaniem. Marnujesz się Arku na blogu :D
    Miniaturka fajna, choć widzę, że coraz częściej Muzeum 1:43 wykracza poza swoje ramy.

    Gratuluję I pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Urosłem :D
      Dzięki za miłe słowa.
      Staramy się rozwijać, choć 1:43 wciąż pozostaje jedyną słuszną skalą.

      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Czy ktoś ma do sprzedania LaudoRacing model polski lub włoski z pierwszej serii??

    OdpowiedzUsuń